Zauważyłam dzisiaj, że ostatnie Umilacze wypuściłam… dokładnie rok temu! „Najwyższy czas na aktualizację” – pomyślałam. A potem zastanowiłam się, co mnie wspiera w ostatnich tygodniach, miesiącach? Co daje mi poczucie spokoju, ale też radości, gdzie szukam pomocy w te trudniejsze dni?
Naprawdę ciężko było mi odpowiedzieć na te pytania. Ostatnie miesiące to maraton praca-dom-praca-dom. Nie ma tu przestrzeni na książki przeczytane od deski do deski, co najwyżej na wyrywki. Nie ma też miejsca na ciekawe hobby, makramy i inne cuda wianki. Praca, dom, praca, dom…
Nie narzekam. Jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji, mamy świetny plan dnia, najlepszy pod kątem dzieci. Relatywnie zadowalający pod kątem rodziców. Wiem, że chwila moment i dzieci już nie będą potrzebowały tyle uwagi, co teraz. Wiem, że chwila moment i przyjdzie czas, przyjdą siły na nasze małe i duże niedzieciowe projekty. A teraz? Nic na siłę.
Ale nawet na ten plan podstawowy praca-dom-praca-dom – trzeba mieć końskie zdrowie. Dałam sobie chwilę na refleksję, co mi daje siły, aby tak z dnia na dzień, z uśmiechem i optymizmem, w tym całym kołowrotku – żyć?
1. Kimberly Snyder
Niesamowita kobieta. Bije od niej takie ciepło, szczerość i radość życia! Matka, żona. Napisała genialną książkę „You are more than you think you are”, którą ściągałam ze Stanów Zjednoczonych, oczywiście z przebojami, ale nie żałuję ani złotówki. Każda strona, każde zdanie daje mi poczucie, że jestem w dobrym miejscu i dobrym czasie. Że życie jest dobre, nawet jeśli teraz tego nie zauważam. Lubię obserwować Kimberly na Instagramie, lubię patrzeć na jej celebrację codzienności. Widząc, jak ona cieszy się życiem, jak się nim zachwyca – chcąc nie chcąc robię to samo. W końcu „jeśli wejdziesz miedzy wrony, będziesz krakać jak one”. Nie mam nic przeciwko.
2. Jedzenie.
Cóż tu dużo mówić, zdrowe jedzenie jest ważnym punktem mojego programu osiędbania. Nie mam sił na regularne cardio (choć lubię), a jak wejdę na matę do jogi, zasypiam w pozycji dziecka. Skoro więc te ćwiczenia mi nie wychodzą, to chociaż lubię zdrowo zjeść. Jednym z moich guilty pleasure, które uratowało już wiele popołudni, jest smoothie o smaku ciasta marchewkowego. Łap przepis!
Zblenduj poniższe składniki:
- 1 marchewka
- 1 zielony banan (przy takiej pogodzie, jak za oknem – najlepiej zamrożony w plasterkach)
- 1 łyżeczka mielonego cynamonu
- 1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
- 1/4 łyżeczki mielonego imbiru
- 6 orzechów włoskich (najlepiej uprzednio wymoczonych w wodzie)
- 1 szklanka dowolnego mleka roślinnego
Nie dość, że smaczny, to jeszcze zawiera szereg przeciwzapalnych przypraw. Mniam.
3. Jazda samochodem…
Nie jest to najtańszy sposób odpoczynku w dzisiejszych czasach. Ale ja jeździeć i tak muszę, dosyć sporo, codziennie. I daje mi to niesamowitą radość. Choć nie zawsze tak było.
Pamiętam, kiedy byłam już na końcówce urlopu macierzyńskiego i odczuwałam nieustanny stres w postaci żołądka ściśniętego w supeł. Nie bałam się powrotu do pracy. Bałam się tego, że będę zmuszona jeździć samochodem! Przez pierwsze dni pracy nogi miałam jak z waty, kiedy siadałam za kierownicą. Jednak zaraz po zapięciu pasów cały stres ustępował. Oczywiście fajerwerek też nie było, bo Tomek przez 2 miesiące jeździł spokojnie tylko i wyłącznie przy akompaniamencie „Mamma mia”, które nerwowo zapętlałam w trakcie jazdy, czując się jak najgorszy kierowca na świecie. Ale teraz jest już dobrze. I nawet dogadujemy się w temacie muzyki.
Przygotowałam playlistę naszych ostatnich hitów drogowych.
Częstuj się!
I to chyba wszystko, co mnie najbardziej wspiera w takim intensywnym, codziennym trybie. Kiedy nie mam czasu i/lub sił na wielkie rytuały osiędbaniowe. Obserwuję dobrych ludzi, słucham muzyki, którą lubię i zdrowo jem (oprócz piątkowych wieczorów, wiadomo)…