REFLEKSJE

O nicnierobieniu.

Kiedy piszę ten artykuł, jestem na wakacjach. Akurat siedzę z pełnym brzuchem w niezłym hotelu, z basenami, animacjami, barami. Dziecko zadowolone robi chlap chlap, mąż popija kolejne cuba libre. Jest dobrze. A ja czuję, że… mam dość.

Na początku musisz wiedzieć, że…

ja z natury nie przepadam za standardowym, hotelowym urlopem. Jednakże mój mąż już na wstępie naszych okołowakacyjnych rozmów zaznaczył, iż na naszym urlopie chciałby choć trochę… odpocząć. Wobec tego w ramach kompromisu część naszego wyjazdu to była dzika objazdówka po Bułgarii, a część… zwykły nadmorski allInclusive. I to był dobry pomysł. Przeżyliśmy prawdziwą bułgarską przygodę. Było wspaniale, lecz… po nocy ze świerszczami w łóżkach, brudnych hotelach, paskudnych knajpach i krwiożerczych owadach – po prostu potrzebowaliśmy odmiany.

Tak więc usiadłam dziś po raz enty przy basenie.

Trzymam w ręku dobry, chłodny napój, słońce mnie łaskocze bezczelnie, choć przyjemnie, a ja zauważam, że najchętniej to bym stąd uciekła. Wypożyczyłabym jeszcze raz ten samochód i pojechała w świat. Gdziekolwiek, byle zwiedzać, patrzeć, chłonąć, byle być w ruchu…! Tymczasem, przy tym nieszczęsnym basenie, w tłumie nieznanych mi ludzi, kiszę się jak ogórek w słoiku. Marnuję czas.

I pewnie powiesz mi: „To jedź! Wyjdź i zdobywaj świat!” Eh, oboje wiemy, że życie nie jest zero-jedynkowe. Jestem świadoma, że zarówno mój mąż, jak i moje dziecko, jak i tak naprawdę ja sama – potrzebujemy kilku dni siedzenia na dupie. Przy tym basenie. Z tym jedzeniem i piciem pod nosem. Z czystą pościelą i pięknym widokiem z okna. Ja to WIEM, a moje ciało się burzy. Obraża, marudzi, narzeka, byle tylko oszukać przeznaczenie i uciec z tego ostatecznie przyzwoitego hotelu.

Nosi mnie.

Nic nie poradzę. Jednakże, jeśli tylko zastanowię się nad swoimi uczuciami przez minutę – dochodzę do zaskakującego wniosku. Ja po prostu czuję wyrzuty sumienia. Jak tak można, siedzieć, w jednym miejscu, bezczynnie, kilka dni…! A teraz zapomnij o wakacjach. Ja tak mam na co dzień.

A Ty? Masz tak samo? Czy też odczuwasz presję życia produktywnego, aktywnego? Bycia efektywnym i sprawczym, ściśle ukierunkowanym w każdym działaniu i każdej decyzji?

Co za bzdura.

Każdy odcinek na Netflixie wiąże się u mnie z gorzką myślą ty leniuchu, zabrałabyś się za coś pożytecznego. Dziecko usnęło na drzemkę? Już łapiesz mopa i jedziesz po mieszkaniu. Czekają Cię 2 godziny u fryzjera? Bierzesz ze sobą telefon i odpisujesz na zaległe wiadomości. Słuchanie radia w samochodzie? O co to, to nie. Tylko i wyłącznie prorozwojowe podcasty.

Naprawdę – dobre to jest, że staramy się wycisnąć życie jak cytrynkę. Cieszę się, że uczymy się życia produktywnego. Sama staram się jak mogę rozciągnąć dobę do 48 godzin. Ale czasami czuję, że zbytnio zafiksowałam się na punkcie tej modnej produktywności.

Z czym kojarzy Ci się bezczynność?

Mi z nudą i lenistwem. Nic pozytywnego, prawda? A gdyby jednak się z nią zaprzyjaźnić… Dać jej miejsce w swoim życiu, ugościć i spróbować polubić. I uwierzyć, na słowo uwierzyć, że ostatecznie nie okaże się ona pustką, dziurą w życiorysie. Przeczytałam kiedyś u Worqshop, że prawdziwa magia dzieje się na marginesach. Marginesem może być luka w kalendarzu lub po prostu czas nudy i lenistwa. Proponuję więc zmienić sposób postrzegania na nasz niechlubny, bezczynny czas nicnierobienia.

Niech stanie się on w naszych głowach miejscem na magię.

Uczę się lubić to nicnierobienie. Staram się być wdzięczna za ten czas. Wiem, że mój organizm tego potrzebuje. Wiem, że moje obecne lenistwo to maksymalnie rodzinny czas, o jakim zazwyczaj mogłam tylko marzyć. I dziękuję za to, że siedzimy przy tym basenie w trójeczkę. Że objadamy się goframi z nutellą i pod korek opijamy się sokiem pomarańczowym. Lub czymś innym, wiesz jak to jest. Dziękuję za to, że mogę choć na kilka dni zwolnić swoją głowę od wszystkich trosk dnia codziennego.

To moje nicnierobienie jest więc ogromną lekcją wdzięczności, odpoczynkiem od pracy, ładowaniem witaminy D3, od której jestem absolutnie uzależniona, a także, po prostu – budowaniem więzi rodzinnych.

Już nie mówię, że marnuję czas.

A więc zamykam tego laptopa, lecę do mojej gromadki na basen i uczę się dalej lubić naszą hotelową nudę. I Tobie radzę to samo. Polub nicnierobienie. Koniec z wyrzutami sumienia, pracą na urlopie, sprzątaniem o północy. Koniec ze wszystkim, co w imię produktywności odbiera Ci czas na odpoczynek i… miejsce na magię.


Dla jasności – artykuł napisałam w 2019 roku na wakacjach w Bułgarii. Nareszcie nabrał mocy urzędowej, aby go opublikować

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *