Ostatnio wpadłam w internetach na wpis pewnej mamy, która dzieliła się swoim macierzyńskim doświadczeniem. Przede wszystkim wyrażała ogromne niezrozumienie wobec przedstawiania macierzyństwa jako trudnej, pełnej wyrzeczeń i zmartwień drogi. Po przeczytaniu jej opinii poczułam, że ja również chcę zostawić tutaj swoją wersję wydarzeń, swoją prawdę.
Mama z internetu mówiła, że…
…jest szczęśliwa, spełniona, pomimo iż nie ma sekundy czasu dla siebie. Nie żałuje żadnej chwili z dziećmi, zimnych kaw, poświęcenia pracy zawodowej na rzecz szeroko pojętego zajmowania się dziećmi i domem. Nie lubi narzekania w macierzyństwie. Lubi obserwować inne radosne mamy, które cieszą się swoją rzeczywistością, podobnie jak ona.
I ja cieszę się jej szczęściem, naprawdę. Jednocześnie, nie negując, nie oceniając zdania mamy z internetu – chciałabym podzielić się moimi odczuciami w tym temacie. Zacznijmy od pierwszej kwestii…
A Ty, czym się karmisz?
Ja mam akurat tak, że nie lubię lukrowania macierzyństwa, przedstawiania go w tęczowym świetle, na tle jednorożców i cukrowej waty. Ja lubię karmić się prawdą. A prawda zazwyczaj jest taka, że raz jest lepiej, a raz gorzej Owszem – macierzyństwo (w szczególności przy mniejszych dzieciach) to piękny czas bliskości, czułości i budowania relacji. Odkrywania świata, a często też siebie na nowo. Pracy z emocjami, nauki odpuszczenia i radości z małych rzeczy. Beztroskich spacerów, piaskowych deserów i miliardów pytań „a dlaczego”. Tak bywa. Uwaga – bywa.
Ale czesem też bywa inaczej (przynajmniej u mnie). Bywa też ciężko. Kiedy gile z nosa lecą okrągły miesiąc wszystkim po kolei. Kiedy serce chce budować zagrodę z Lego, ale zamknięte ze zmęczenia oczy wyrażają stanowczy sprzeciw wobec takiej rozrywki. Kiedy po nieprzespanej nocy nie możesz ot tak zrobić sobie luźny dzień, bo musisz iść do pracy. Kiedy dziecko krzyczy „nie lubię cię”, kładzie się na sklepowej podłodze i krzyczy tak głośno, że pokornym, błagalnym wzrokiem prosisz ludzi, aby nie wzywali opieki społecznej… I choć wiesz, że to normalne – nie jest lekko! A powtarzanie sobie mantry „przecież to minie, zaraz dzieciaczki wyrosną, trzeba się nimi nacieszyć na zapas” – totalnie nie pomaga.
I tym lubię się karmić. Prawdą. Niech będzie, że czasami z lukru.
Choć bądźmy szczerzy, bywa różnie.
My jesteśmy różni, mamy różne dzieci. Dla przykładu – zauważam niesamowitą różnicę między moimi dziećmi. Jula to tykająca bomba, nie pamiętam jej pierwszego roku życia, ponieważ był to tak bardzo traumatyczny okres w moim życiu. Ta rezolutna, odważna i pewna siebie dziewczyna może pochwalić się długą listą pięknych cech i mocnych stron, ale początki naszej współpracy były niesamowicie trudne. Z kolei Tomek to uosobienie spokoju, akceptacji i zrozumienia wobec całego porządku wszechświata. Życie z nim od początku było pełne radości. Tak samo, jak nie można porównywać dzieci – tak nie można porównywać macierzyństwa.
Każda z nas ma inne doświadczenia. Niektóre z nas budzą się z uśmiechem na twarzy, niecierpliwie oczekując wszelkiego dobra, które przyniesie im nowy dzień. Inne, już zanim otworzą oczy, odliczają czas do godz. 20. Każda z tych wersji wydarzeń jest ok, każda z nich jest prawdą.
Mama z internetu poruszyła również jeszcze jedną trudną kwestię – braku czasu dla siebie.
I tutaj moje zdanie jest już bardzo rygorystyczne.
Czas dla siebie trzeba mieć. Jak spada samolot, najpierw nakładasz maseczkę SOBIE, a potem DZIECKU! Jesteś opiekunem, jesteś najważniejszą osobą w życiu tego małego człowieka – masz o siebie dbać. To u mnie nie podlega dyskusjom.
Oczywiście – teoria teorią, a potem przychodzi żyćko. Z butami wchodzą kompromisy, poświęcenia, odpuszczania i to wszystko jest ok tak długo, jak Ty się z tym czujesz ok. Jednak granica pomiędzy ogólną satysfakcją z życia a poczuciem bycia maszyną do zmieniania pampersów i gotowania rosołu – jest bardzo cienka. Więc proszę, mamo z internetu, pozwalaj sobie na regularne, profilaktyczne osiędbanie. Kobiety chyba często mają tendencję do opiekowania się domownikami lub domem w pierwszej kolejności. O, nie! Jesteśmy ważne, jesteśmy potrzebne!
Popatrzmy też na nasz self-care z perspektywy… latorośli.
Jaki przykład dajemy dzieciom pokazując im brak szacunku dla swoich potrzeb?
Ja chcę nauczyć moje dzieci, że każdy ma swoje potrzeby i powinien się nimi zaopiekować. Ok, na wakacje na Bali nie wyjadę (jeszcze), ale mogę zadbać o siebie w bardziej przystępny sposób. Czasem mówię „jestem zmęczona po całym dniu pracy, idę do swojego pokoju na 15 minut”. Innym razem jadę do Biedronki na samotne zakupy, żeby przewietrzyć głowę.
Jeśli szukasz pomysłów na to, jak się zaopiekować sobą w macierzyństwie, czasie pełnego niedoczasu, polecam Tobie te artykuły – 30 prostych sposobów na self-care oraz 5 zaskakujących sposobów na to, aby zadbać o siebie.
A teraz biorę 3 oddechy i daję sobie chwilę refleksji. Napisałam artykuł w czasie, kiedy Tomek bawi się z Babcią, a Jula jest w przedszkolu. Napełniłam swój kubeczek i teraz pełna optymizmu i poczucia sprawczości wychodzę do tych dzieciaków i zabieram je na krótkie zakupy. Będziemy dziś piec drożdżówki z serem. Brzmi jak idealne rozpoczęcie weekendu, prawda?